Podsumowanie...

...czyli żegnamy 2013 rok.

Jako, że jutro Sylwester, podsumowanie piszę już dziś (znając mnie jutro będę mieć zaplanowaną godzinę po godzinie :) ). 

Ten rok obfitował w miłe i gorsze chwile, jednak chcę pamiętać tylko te najlepsze :)

Charakterek - czyli skończyła się era, kiedy byłam miła dla każdego i w każdej sytuacji. Zaczęłam dopominać się o swoje i osiągać wyznaczone cele. Nie muszę lubić wszystkich dookoła, zwłaszcza, że wiele z nich uwielbia siać ferment i opowiadać o mnie niestworzone historie (patrz - pkt. 2). Aha, no i jeszcze nie daję się wykorzystywać, czy to na uczelni, czy gdziekolwiek. Skończyłam odwalać za kogoś jego robotę.
Przyjaciele - w tym roku otwarły mi się oczy na otaczających mnie ludzi. Po nieprzyjemnej sytuacji z moim "znajomym", który pojechał po mnie oficjalnie na fejsie (jak to stwierdził - "prosto w oczy" i to nie na PW czy czacie, tylko na profilu), potrafię odróżnić prawdziwego przyjaciela od dobrego aktora.
Miłość - doceniam otaczających mnie ludzi i to, ile ciepła od nich dostaję. Sama także staram się dawać z siebie maksimum, oczywiście tylko TYM ludziom (patrz - pkt. 2).




Styl - znacząco zmieniłam garderobę, dorosłam do takich decyzji. Miejsce bluz i dżinsów zajęły bardziej kobiece części garderoby.



Włosy - jesienią skróciłam włosy, brutalnie. Do tej decyzji dojrzewałam ładnych kilka lat i w końcu się odważyłam. Efekt zaskoczył mnie niesamowicie, oczywiście na plus.




Tatuaż - w ciągu ostatnich dwóch miesięcy zrobiłam dwa tatuaże. Razem z siostrą postanowiłyśmy zrobić sobie po jednym na nasze urodziny (moje 09.12. a jej 14.12.), a kolejny na Boże Narodzenie. Pierwszy tatuaż zrobiłam dzień przed ustną maturą z polskiego, więc ładne parę lat temu ;) O tatuażach pewnie zrobię osobną notkę, bo każdy ma dla mnie ogromne znaczenie.



Więcej grzechów nie pamiętam :) Mam nadzieję, że przyszły rok przyniesie zarówno mi, jak i Wam, dużo ciepła, miłości, zdrowia i prawdziwej przyjaźni :)

Pierniczkowo...


...czyli o moich pierwszych w życiu, SAMODZIELNIE wykonanych świątecznych PIERNICZKACH! :) Większość moich znajomych dobrze wie, że Beata i kuchnia to niezbyt dobre połączenie, dlatego też jestem z siebie dumna ;)
Korzystając z mega łatwego przepisu by IKEA (dziękuję, siostra!), stworzyłam mnóstwo pierniczków, których czas wykonania nie przekracza 30 minut (łącznie z czasem pieczenia!).


Przepis (na ok. 100 sztuk):

  • 550g mąki tortowej lub poznańskiej (+ więcej do posypywania),
  • 300g miodu (z miodem sztucznym pierniczki szybciej będą miękkie, niż po dodaniu miodu naturalnego),
  • 100g cukru pudru,
  • 120g masła,
  • 1 jajko,
  • 2 łyżeczki sody oczyszczonej,
  • ok. 40g-50g przyprawy do piernika (ja dałam ok. 2 łyżeczek),
  • 2 łyżki kakao (opcjonalnie).

Rozpuszczone masło wymieszaj z pozostałymi składnikami i wyrabiaj, aż ciasto będzie jednolite. Podsypując mąką rozwałkuj ciasto na grubość ok. 2-3mm. Piecz ok. 8-10 minut w temperaturze 180˚C (UWAGA! W moim piekarniku elektrycznym czas pieczenia wyniósł ok. 15 min., z kolei u siostry - 10 min., więc trzeba kontrolować poziom wypieczenia - w zależności od mocy piekarnika!). Pierniczki bezpośrednio po upieczeniu są twarde, dopiero po kilku dniach stają się kruche. Pierniczki należy przechowywać w szczelnie zamkniętym pojemniku, dzięki czemu zachowają świeżość na dłużej.

A oto, jak prezentują się gotowe już pyszności :)

Te tutaj zrobiłam specjalnie dla mojego mężczyzny i jego współpracowników z warsztatu nCars.


A tak prezentują się dzieła moje, mojej siostry i siostrzenicy :)



Najbardziej jednak jestem dumna z tych śliczności:



To chyba ostatnia notka przed Świętami, więc chciałam Wam wszystkim życzyć dużo radości, zdrowia i spełnienia wszystkich marzeń w ten Świąteczny Czas :)

P.S.: no i oczywiście udanego Sylwestra!

Z pazurem...


...czyli kobieta z pazurem, a nawet pazurami ;)

W środę miałam ogromną przyjemność modelować dziewczynom ze studia Obsession przy tworzeniu żelowych paznokci.



W swoim życiu 3 razy kombinowałam poważnie z paznokciami. Pierwszy raz - akryle, potem dwa razy żele. Stwierdziłam jednak, że przy moim trybie życia (wtedy technikum informatyczne, czyli milion godzin pisania na klawiaturze + w dodatku WF) taka opcja nie sprawdza się w ogóle. Teraz, kiedy moje paznokcie mają lżej ;) bardzo zainteresowała mnie propozycja Darii Duczek z bloga http://dariaduczek.blogspot.com/ a prywatnie mojej znajomej, która szukała długiej płytki paznokciowej, na której mogłaby przećwiczyć french przed mistrzostwami. No i stało się - mam żele! :)

(fot. Anna Moj - Kowalska)

Daria wykazała się mega cierpliwością, perfekcyjnością, przy czym nie traciła optymizmu (no, może poza kwestią "tuneli" :) ). Ja osobiście robiąc takie coś, co wymaga dokładności i zegarmistrzowskiej precyzji, pewnie zniechęciłabym się po pierwszym paznokciu. Jednak widać, że Darii sprawia to wiele radości, ot taka praca twórcza :)
Po kilkunastokrotnym wsadzaniu łap pod lampę, mogłam cieszyć się efektem końcowym. A oto i on...



(fot. Daria "Dariusz" Duczek)

Mnie efekt baaardzo zadowala, chociaż muszę przyznać, że takie kwadraty skutecznie uniemożliwiały mi korzystanie z telefonu, a także inne tego typu czynności. Złapałam więc za pilnik i przerobiłam kwadraty na migdały, to po prostu "mój" kształt :)

(tutaj jeszcze przed "dopracowaniem", więc widoczne są nierówności)


Ania też dzielnie walczyła, jak widać humor dopisywał nam wszystkim.

(fot. Daria "Dariusz" Duczek)

Z tego miejsca chcę podziękować kobitkom z Obsession za miłą atmosferę i świetnie wykonaną pracę! :)

Paznokcie...


...czyli o chwili dla siebie :)

Kilka postów niżej dostałam prośbę o zrobienie notki na temat moich paznokci. Czy jest w nich coś szczególnego? Myślę, że nie ;)

Zacznę może od tego, że od zawsze moim problemem były BARDZO łamliwe, cholernie miękkie i do tego rozdwajające się paznokcie. Nigdy nie dałam rady zapuścić nawet kilku milimetrów, bo co chwilę któryś się łamał i całą resztę musiałam spiłować (tak, jestem perfekcjonistką, więc paznokcie muszą być zawsze idealne ;) ).
Wypróbowałam dziesiątki odżywek, od bardzo tanich po droższe, jednak nigdy nie znalazłam ideału, który sprawiłby, że paznokcie odżyją. Nie wierząc już w żadne "magiczne" odżywki, dałam szansę Eveline 8w1. I to był strzał w dziesiątkę :)

A to moja armia do dzisiejszego boju:



Oto jak dzisiaj, po wielu miesiącach walki, wyglądają moje paznokcie. Wiem, nie są długie, ale to wszystko dzięki mojej nieuwadze - złamałam paznokieć na wskazującym palcu i inne musiałam spiłować :( Tak więc poniżej możecie zobaczyć "nagie" paznokcie, świeżo po zmyciu borowego lakieru.


Pierwszym krokiem (wszystko opisuję według siebie, taka kolejność jest dla mnie najlepsza) po umyciu rąk ciepłą wodą z mydłem jest odsunięcie skórek radełkiem, a dokładniej jego gumową końcówką.

Drugi krok to w moim przypadku wyrównanie powierzchni paznokcia specjalnym bloczkiem (ja mój kupuję w sklepie z artykułami fryzjerskimi oraz do manicure). Wyrównane paznokcie piłuję teraz ulubionym pilnikiem (gruby, papierowy) i nadaję im odpowiedni kształt.


W tym momencie zazwyczaj albo wycieram paznokcie w szmatkę, albo płuczę ręce - żeby pozbyć się pyłu po polerowaniu.

Kolejny etap to nałożenie odżywki. Jak wcześniej wspomniałam - moja ukochana to Eveline 8w1, ale wcześniej używałam Joko 3w1, która również dawała radę (stosowałam ją jako bazę i top coat).


Skoro mamy nałożoną odżywkę, czas już tylko na lakier :) Na dziś wybrałam sobie świeżo upolowany na Rossmannowskiej promocji lakier Eveline miniMAX w odcieniu nr 833. Niestety jak wiecie mój aparat nie potrafi złapać odpowiedniego koloru... Aczkolwiek, różnica nie jest aż tak rażąca ;)


Na koniec, gdy mam już pewność, że lakier jest całkowicie suchy, smaruję ręce kremem do rąk - najbardziej skupiam się na skórkach, w które delikatnie wmasowuję krem.

I to drogie panie, byłoby na tyle - żadnej filozofii "nie uprawiam" :)

Teraz można już cieszyć się zadbanymi dłońmi, bo pamiętajmy - jest to wizytówka każdej z nas!



SWAP Party...


...czyli o wielkiej wymianie w Rudzie Śląskiej!


Co?           Wielkie SWAP Party!
Gdzie?     Ruda Śląska, najstarszy w Europie dom handlowy Kaufhaus
Kiedy?    W sobotę, 23 listopada 2013 r.
Po co?      Dla świetnej zabawy, nowych znajomości, dla upragnionego luzu w waszych szafach i nowych perełek z wymiany! ;)


Z grubsza napiszę tylko tyle, że DZIEJE SIĘ. Można mówić różne rzeczy, ale Ruda się zmienia (na lepsze?). Dzisiaj dotarła do mnie wiadomość, że na Gali finałowej 30 listopada odwiedzi nas sama Joanna "Dżoana" Krupa... Wielkie WOW ;)

Cały rozkład możecie zobaczyć po prawej stronie, klikając na logo Modnej Rudy →

Z mojej strony mogę dodać, że postaram się być i jeśli tak się stanie - rzetelnie zdać relację, a może i fotorelację... :)

A korzystając z okazji, że znalazłam chwilę (wśród miliona projektów "na wczoraj") i ogarnęłam notkę, pochwalę się moim nowym nabytkiem:



(jeśli uda mi się go w końcu uchwycić w rzeczywistych kolorach, jest czarny, to pochwalę się bardziej :) )

Co z tym...



...światem?

I nie, nie będę pisać tutaj o polityce, bo to nie moja broszka. W politykę to ja się nie mieszam. Dzisiejszy post dedykuję... pornografii. Zdziwieni? A i owszem - pornografii "przemycanej" w dzisiejszych teledyskach. Może ktoś zarzuci mi, że jestem jakąś feministką, że niedzisiejsza, że się nie znam i się czepiam. Ale właśnie przez takie "dzieła" przestałam oglądać stacje muzyczne w telewizji. 


Mistrzem ukazywania kobiecych wdzięków w klipach jest moim zdaniem Pitbull. Chłoptaś wożący się lambo, pijący szampana i podrygujący w rytm bitów. To tyle. Ważne, że otoczony wijącymi się (pół)nagimi dziuniami.


Polecam zobaczyć niecenzurowaną wersję "Don't stop the party".


Lecimy dalej.
Kolejną muzyczną "gwiazdką porno" staje się (moim subiektywnym, oczywiście!) zdaniem Rihanna. Niestety. Laska ma świetny głos, ale to, co ostatnio wyprawia jest mega niesmaczne. No bo JAK można w swoim własnym teledysku robić z siebie latawicę?! Jest hajs, jest zioło, jest golizna - będzie hit.


"Pour it up" spotkał się z ogromną falą krytyki. Słusznie? Myślę, że jak najbardziej...


Zazwyczaj rano, kiedy jadę na uczelnię, słucham sobie radia. Zdarza się, że wpadnie mi w ucho dana piosenka i chcąc posłuchać jej w domu - trafiam na klip. W kolejnym opisywanym przypadku - moim błędem było szukanie teledysku na YouTube ;)

Tadaaaaam!


Panna Cyrus, oczywiście. I teraz wszyscy razem liżemy... młoty?
Albo ja jestem niekumata, albo totalnie to do mnie nie przemówiło. Przepraszam, to wykrzyczało do mnie: "Sieeeemaaaa, jestem taka smutna, taka załamana, ale huśtam się nago na kuli!". 
Okej, jest fajnie.
A teraz wszyscy bujamy się, w prawo i w lewo.


Dobrze, że buty sobie zostawiła, bidulka - pewnie zawsze jej mówili, że najłatwiej przeziębić się od nóg ;)


Grzebiąc w otchłaniach internetu dokopałam się do pana "półdolara" - 50 Cent.
I jakoś tak od razu przeszła mi ochota na moją Milkę, która leży na biurku i przemawia "zjedz mnie!".

Powód?


"Candy shop"...

Wróćmy jednak do teraźniejszości.
Moja idolka z dzieciństwa. Moje guru muzyczne.


Ja się pytam - DLACZEGO?


Nie zapominajmy również o Lady Gadze. Tutaj komentarz jest zbędny, ot taka forma autoreklamy...




Dla porównania...

Jak dla mnie najbardziej utalentowana piosenkarka ostatnich lat.






Pan Ciachorowski mnie osobiście nie zachwyca ;)


I jej wystarczy cudowny głos. Nie trzeba się rozbierać, żeby zabłysnąć.

Sylwia Grzeszczak. Jej piosenki katuję non stop, ale to nie męczy. W moje gusta trafiła idealnie.

I kolejna, tym razem zagraniczna artystka, która wybija się swoim niesamowitym, zachrypniętym głosem.
Adele.


Moim zdaniem obie panie mają taki dar, że nie potrzebują nadrabiać ciałem.
Ale to tylko takie moje narzekanie ;)

Zapomniałabym o Kasi Wilk. Co to jest za kobieta, co to jest za głos...




Dlatego też dziewczyny! 
Szanujmy siebie, swoje ciało. Mamy dużo do zaoferowania, więc musimy wierzyć w siebie i pokazywać piękno swojego wnętrza (i nie mówię tu o tym pod ubraniem - a propos dzisiejszej sytuacji na parkingu, ale o tym innym razem :) ), bo jesteśmy warte o wiele więcej, niż pokazuje nam telewizja! ;)