Ramy, ramki, rameczki...


...czyli o mojej miłości do Ikei :)

Pamiętacie post, w którym pokazałam ramki z Ikei? Znowu zajrzałam do tej "jaskini zła" i wyszłam z kolejnymi ramkami :) Miałam już pomysł, brakowało materiałów.



Wybrałam ramy w trzech rozmiarach - 21x30 cm, 18x24 cm oraz 13x18 cm (seria NYTTJA).
Oprócz ramek potrzebujemy oczywiście ich wypełnienia, czyli wydruków lub zdjęć. Ja postawiłam na zwyczajne wydruki. Oprócz tego potrzebujemy także: haczyków (ja miałam takie plastikowe, na 2 gwózdkach), młotka, poziomicy (chyba, że nie chcemy mieć równych odstępów) oraz ołówka (do zaznaczenia miejsc na haczyki). Mi osobiście potrzebne były także kleszcze, gdyż musiałam wyjąć jeden z haczyków - bunt ściany :)





Tak prezentowała się moja poprzednia rama, również z wydrukiem na zwykłym papierze. Przy wyborze grafik do nowych ramek oraz ich konfiguracji spędziłam prawie cały dzień. Nie potrafiłam się zdecydować, jak je ułożyć i które grafiki miały być w której ramce. Ostatecznie jednak znalazłam "te" ułożenie i "te" wypełnienia. Wystarczyło tylko umieścić je na ścianie, co nie okazało się takie łatwe.


Po przejściu przez mękę z buntującymi się haczykami (wierzcie mi, wbijanie gwózdków w beton w bloku to nie jest łatwa sprawa), moje "dzieła" zawisły i cieszą oko.


Zwykłe ramki - niby nic, a zmiana dość duża. Kiedy moje wrzosy umrą śmiercią naturalną, ich miejsce zastąpią ukochane sztuczności, też z Ikei :)




Włosy lecą jak liście z drzew...


...czyli krótko o problemie, z którym zmagam się mniej więcej co pół roku - na jesień i wiosnę.

Po pierwsze - witam w październiku! :)



Ale do sedna - ostatnimi czasy zauważyłam, że moje włosy wypadają na potęgę i włączyła mi się czerwona lampka. Farbuję tylko odrosty (no dobra, trochę przeciągam resztę farby na długość) i jest to zazwyczaj ciemny brąz bez amoniaku. Całe szczęście pozbyłam się problemu kruszących się końcówek i zaczynam dostrzegać, że włosy rosną!

Nadszedł wrzesień, teraz październik a włosy dalej lecą... Postanowiłam przeszukać otchłanie sieci (tradycyjnie) i wybrałam się na wojenną ścieżkę - do Rossmanna i Natury.
Z Rossmanna wróciłam z szamponem Radical, jednak chodziła mi po głowie jeszcze jakaś mgiełka/wcierka do wspomagania działania szamponu. Jednak jestem osobą, która nienawidzi wcierać jakichś olejów/mazideł/masek w skórę głowy (bo po prostu zawsze moje cienkie włosy wyglądają jak... no nieważne :) więc wybrałam "eliksir" z Green Pharmacy w wygodnej formie buteleczki z atomizerem. 


Początkowo miałam obawy, ponieważ na instagramie kilka dziewczyn nastraszyło mnie, że po Radicalu moje włosy zamienią się w siano ;) Na szczęście - nic z tych rzeczy. Już po pierwszym użyciu byłam niesamowicie zaskoczona. Włosy błyszczały, były miękkie, sypkie i pięknie się układały. Czego nie mogę powiedzieć o wcześniejszych szamponach, zwłaszcza w ostatnim czasie, gdy moje włosy postanowiły się po prostu zbuntować (o grzywce nie mówiąc). 




Cena eliksiru w Rossmannie (w promocji) 6,99 zł.




Cena Radicalu w Rossmannie (cena regularna) - 8,99 zł.


Wczoraj będąc przypadkiem w Drogerii Natura moim oczom ujrzała się taka "nowość". Szampon łopianowy przeciw wypadaniu włosów z aktywarotem wzrostu. Zainteresował mnie głównie "aktywator wzrostu" (chociaż wiem, że to pewnie pic na wodę ;)

Mam w planach używać obydwóch szamponów na zmianę, żeby włosy się nie przyzwyczaiły.



Skład, jak i cały opis, zapisany jest tak małą czcionką, że z wielkim trudem udało mi się "jako tako" uchwycić je na zdjęciu.

Jestem po pierwszym myciu powyższym szamponem i powiem szczerze, że na chwilę obecną lepiej sprawdził się Radical. Może to mieć jednak związek z aktualną pogodą - dzisiaj mamy na Śląsku lekką mżawkę, co ma bardzo zły wpływ na moją czuprynę...

Szampon łopianowy zakupiłam w Drogerii Natura za cenę bodajże 8,99 zł. Za jakiś czas, kiedy zaprzyjaźnię się już z nowymi produktami będę mogła powiedzieć o nich coś więcej. Na chwilę obecną - świetnie OCZYSZCZAJĄ, wygładzają i odbijają włosy od głowy.