Garnier'owa porażka...


...czyli o tragedii na mojej twarzy :(

W jednym z ostatnich postów przedstawiłam Wam moją Ziajową kolekcję, a dokładniej jej część - serię z liściem manuka. Używałam jej od tamtego czasu regularnie, pasta stała się moją miłością, dokupiłam jeszcze żel myjący (czego bardzo się obawiałam, bo na codzień używam mydła siarkowego - dla mojej cery super). 

Byłam z ich działania BARDZO zadowolona, kiedy któregoś dnia, będąc w Drogerii Natura pani kosmetolog (dermatolog?) zaproponowała mi bezpłatne badanie skóry twarzy. Pomyślałam "czemu nie?" i poddałam się dziwnemu urządzeniu przypominającemu sklepowy skaner. Byłam przekonana, że przy mojej miłości do solarium oraz naturalnego słońca, moja skóra będzie sucha - taki też był wynik. Kiedy jednak pani stwierdziła, że poziom nawilżenia mojej skóry wynosi UWAGA... 17% - lekko się wystraszyłam, gdyż w moim wieku powinno być na poziomie minimum 60%. Za to natłuszczenie wyniosło ok. 40%, co jest lekko ponad normę (wiadomo, cera mieszana, tłusta strefa T). Pani zaproponowała mi kilka kremów nawilżających, między innymi nawilżający Nivea oraz Garnier Hydra Adapt. Po przemyśleniu, przeszukaniu czeluści internetu, postawiłam właśnie na nieszczęsny różowy Hydra Adapt. I się zaczęło...





(zdjęcia z sieci, produkt nie zasłużył nawet na zrobienie mu zdjęć...)

BARDZO cieszyło mnie, że Ziaja wyleczyła kilka moich niespodzianek na twarzy - do czasu.

Już po pierwszym dniu używania Garniera zauważyłam, że "coś" się dzieje. Opuszkami palców wyczuwałam małe grudki na policzkach. Pomyślałam "no okej, może jeszcze coś tam się gnieździ", ale w kolejnych dniach było GORZEJ. O wiele gorzej. 
Kremu (który reklamowany jest jako "lekki" - w rzeczywistości o dziwnej, ciężkiej konsystencji) używałam ok. 2 tygodni, no bo przecież muszę ratować tą Saharę na mojej twarzy. Przysięgam - ŻADEN kosmetyk nie zrobił mi takiej masakry na twarzy - ani tłuste kremy, ani nawet bardzo ciężkie podkłady! Miałam wysyp, jaki wspominam jeszcze z czasów gimnazjalnych, kiedy moje hormony szalały... 
Z podkulonym ogonem wróciłam do ukochanej Ziaji (którą pani "kosmetolog" nazwała "bardzo słabą firmą, każdy krem taki sam, nic nie robi") i powoli doprowadzam moją cerę do stanu wyjścia z domu bez korektora czy nawet pudru. Walka idzie całkiem nieźle, ale już wiem, że na pewno do pana Hydra Adapt (przynajmniej w wersji różowej) nie powrócę.

A jakie Wy możecie polecić kremy nawilżające? Macie jakichś swoich pewniaków? Co myślicie o nieszczęsnym Garnierze? :)